6 lut 2015

przedszkole, czyli Ala ma wirusa!

Ala ma wirusa! Znowu.... gil pod nosem ciągnie się drugi tydzień. Jakby tego było mało, do gila dołączył się ciężko odkaszlny kaszel i na koniec temperatura... efektem jest antybiotyk... Niestety już drugi w tym roku (tak w tym roku!), a trzeci w całym Ali niemal czteroletnim bycie.
Chyba nikt nie zaprzeczy, że dziecko dużo wynosi z przedszkola... w tym gila do pasa...
Na drzwiach przedszkola wisi tabliczka "do przedszkola przyprowadzamy TYLKO zdrowe dzieci" i tak z obserwacji wydaje mi się, że gdyby tylko zdrowe dzieci miały przychodzić, pewnie w przedszkolu zostałyby jedynie przedszkolanki. Dodatkowo, jako mama pracująca, przyznam się, nie bez wyrzutów sumienia, że zdarzało mi się z premedytacją zaprowadzać pociechę ze wspomnianym gilem do pasa do przedszkola. Powód? Oczywiście niezwykle prozaiczny... obowiązki zawodowe nie pozwalały mi, aby móc przy każdym gilu zostać z pociechą w domu. Tak, mam męża, ale on też ma obowiązki zawodowe. Prócz tego mamy doskonałą instytucję Babci, ale Babcia musi wstać, naszykować się i dojechać. Poza tym owszem, wnuczka jest oczkiem w głowie i może i prawie całym światem babci, ale babcia jak to babcia, czasem też ma plany nie związane z wnuczką (tak, babcie też czasem myślą o sobie). I tak pozostaje przedszkole... Może rozwiązaniem byłoby na wzór przychodni otworzyć część przedszkola dla dzieci zdrowych i dla tych mniej zdrowych... chociaż.... uszami wyobraźni słyszę jak Ala krzyczy "Chcę do Laury! Chcę do Laury! Łeeee" ... musiałyby być dwa oddzielne wejścia...albo najlepiej przedszkola.... Jest inne, dużo prostsze rozwiązanie - mama zostaje z Alą na pełny etat - to rozwiązanie powoduje jednak spory uszczerbek w budżecie domowym, stąd dopóki nie znajdę lekarstwa na ten kłopocik, Ala do przedszkola chodzić musi, czasem nawet z gilem do pasa... (gil gilem, ale w przypadku okropnego kaszlu czy/i temperatury puszczanie dziecka do przedszkola jest niedopuszczalne).


...mama też ma gila...w domu wprowadzono kwarantanne...

1 lut 2015

wielka księga przygód Basi


"Basia jest jak "Dzieci z Bullerbyn": wypełniona po brzegi szczęściem dzieciństwa, takim prawdziwym szczęściem, nie cukierkowym". - Grzegorz Leszczyński


Z Basią i jej rodziną łatwo się utożsamić. Odnajdujemy w nich nasze szczęścia i słabości towarzyszące czasem szarej a czasem kolorowej codzienności. Rodzicielstwo bywa trudne i wymaga wiele siły i samozaparcia oraz nieskończonych pokładów cierpliwości i wyobraźni. Dzieciństwo czasami wcale nie jest łatwiejsze, zwłaszcza z punktu widzenia przedszkolaka. Przygody Basi są odzwierciedleniem zetknięcia tych dwóch światów. Basia ma swoje przemyślenia właściwie na każdy temat, nie zawsze jednak rozumie to co się dzieje, co obserwuje. Czasem sama tłumaczy sobie rzeczywistość, a czasem pomagają jej w tym rodzice lub rodzeństwo. Czytając książkę czytamy świat widziany oczyma Basi. I to rozumienie świata wciąga. Jest bardzo proste i bardzo odkrywcze zarówno dla mojej czterolatki jak i dla jej mamy.
Basią zaraziła MNIE koleżanka z pracy. Jej córa miała wszystkie części. Pożyczyła nam i tak Basia zamieszkała z nami. Teraz my zarażamy ;).




Staniecka Z., Oklejak M., Wielka księga przygód Basia

31 sty 2015

Książka do kolorowania Tulleta

Pułki się uginają, a mimo to  Ala twierdzi, że ma mało książek... (W sumie doskonale ją rozumiem...) W związku z powyższym odwiedzenie księgarni nie mogło skończyć się inaczej - mamy dwa nowe nabytki - zbiór opowiadań o Basi i jej przygodach oraz Tulleta "Książkę do kolorowania". Basia dostała się w nasze ręce około 13.00 a około 16.00 połowa została już przeczytana... tak to jest z Basią, że ciężko się z nią rozstać :).




Tullet również nie zawiódł. Wciągający i zaskakujący, bo znacznie różniący się od poprzednich pozycji autora. "Książka do kolorowania" to zestaw kreatywnych zadań dla przedszkolaka. Książeczka uczy, ale i pozwala tworzyć własne, zupełnie abstrakcyjne ARCYDZIEŁA. Ali się podoba, więc mamie tym bardziej. Książeczka jest gruba i ma duży format. Zadania są różnorodne i zapewniają dziecku wiele godzin kreatywnej zabawy. Stąd uważam, że pozycja warta jest swojej ceny - 34 PLN.




Tullet H., Książka do kolorowania

30 sty 2015

...co czytamy....

...a jeśli o czytanie chodzi, nadal czytamy Pippi (tom drugi), a co jakiś czas czytanie urozmaicamy bajkami ludowymi...


prace plastyczne... czyli o tym, jak czasem powstaje samochód...

Prace plastyczne to w ostatnim czasie niezwykle popularne sformułowanie w naszym domu. Prace plastyczne to idealny sposób na nudę... gdy Ala już nie wie, co ma z sobą począć, pada zdanie "Mamoooo wymyśl mi jakąś pracę plastyczną"... i mama wymyśla.... Najbardziej absorbujące prace, to te z użyciem nożyczek, kleju i oczywiście farb. Naklejki nie cieszą się już takim powodzeniem jak niegdyś. Mogą stanowić ważny, ale jedynie dodatek dzieła mojego dziecka. I tak tematyką prac plastycznych było robienie kartek świątecznych, zdobienie narysowanych przez mamę choinek, obowiązkowe laurki dla odwiedzających nas gości, nadawanie drugiego życia pudełkom po butach i sporooo innych. Przyznam, że najlepsze prace to te, których tematykę wymyśla sama Ala :). Są one niewątpliwie najbardziej kreatywne, choć niejednokrotnie autorka musi nam tłumaczyć, jakie jest ich PRAWDZIWE przesłanie...






Powodzeniem cieszą się również prace z użyciem plasteliny, modeliny, play doh lub innych podobnych mas. Niektóre prace są oprawione i dumnie wywieszone na ścianach naszego mieszkanka :). Nie jest również powiedziane, że idealnym narzędziem do prac plastycznych nie okaże się.... inny członek rodziny... np Tatko... i tak dzięki współpracy wspomnianych dwojga oraz niewielkim (na skale projektu) wkładzie mamy powstał... samochód! I to jaki! Pudła, styropian po sprzęcie AGD, bibuła, plastikowy talerzyk oczywiście przewiercony i zamocowany (musi być przecież kierownica!) i parę innych gadżetów i oto TADAM (!) ....

*** zaznaczam, że auto ma w wyposażeniu  spory bagażnik, a drzwi od strony kierowcy są otwierane!