Wczoraj wieczorem naszła mnie pewna refleksja.
Jak zwykle po kolacji, dobranocce i nie-najulubieńszym myciu zębów zaproponowałam Ali, że w związku z mamy "wykończeniem psychofizycznym" dziś zaśnie bez czytania. Ala wpadła w histerię. Że nie bo nie uśnie, bo tak nie można, nie da się i bo NIE! Teoria o konsekwencji w wychowaniu jest mi bliska... prawie zawsze... każda mama pracująca wie, że czasem nie ma się co spierać z pociechą, wczoraj byłam o tym przekonana. Tak więc, z czysto egoistycznych pobudek, aby móc się zająć przyjemnymi i relaksującymi mamę zajęciami (np szyciem) zaczęłam usypiać Alę, zaczęłam czytać...
Ala usnęła stosunkowo szybko. Patrzyłam na nią (uwielbiam patrzeć jak śpi!) i zastanawiałam się, jak inne mamy usypiają dzieci... czy dzieci ot tak same zasypiają, czy może trzeba je miziać (Ale raczej zawsze należy miziać...), czy może mamy puszczają dzieciom bajki z płyt, albo w telewizji... Czy któryś sposób jest lepszy lub gorszy od pozostałych... Być może jest tyle sposobów ile dzieci, ile rodzin... Hmm.... Na tę chwilę wydaje mi się, że czytanie jest o tyle ważne, że, aby czytać trzeba się tego nauczyć, ale nie tylko "nauczyć" w sensie znajdowania znaczenia w połączeniu liter, ale posiąść nawyk czytania, otworzyć furtkę do świata nieograniczonej wyobraźni... i doszłam do wniosku, że nie ważne w jaki inny mniej angażujący sposób można usypiać dziecko, mojemu dziecku będę czytać na dobranoc i miziać po stópkach do momentu, aż sama weźmie książkę i powie "mamo, dziś ja Ci poczytam".
|
Ala pomaga robić zdjęcia do Biblioteki :* |